Postanowiłem poślubić następną kobietę, która przekroczy te drzwi” — lecz gdy się otworzyły, on oniemiał.

Dzisiaj w moim dzienniku opowiem o tym, jak wszystko się zmieniło.

W sali konferencyjnej zapanowała cisza, gdy Wiktor Szymański, miliarder i dyrektor generalny SzymańskiTech, przechylił się na swoim skórzanym fotelu, uśmiechnął się lekko i powiedział: „Ożenię się z pierwszą dziewczyną, która wejdzie przez te drzwi”. Jego słowa zawisły w powietrzu jak wyzwanie – a może nawet wyznanie ukryte pod płaszczykiem arogancji.

Wszyscy przy stole konferencyjnym wpatrywali się w niego, niepewni, czy żartuje. Wiktor Szymański nie był znany z sentymentalizmu. Słynął z liczb, bezwzględnych przejęć i bycia najmłodszym miliarderem technologicznym w Warszawie. Miłość, romanse, a nawet związki nie zdawały się mieć miejsca w jego błyszczącym, perfekcyjnie zaplanowanym życiu.

A jednak właśnie to powiedział. I nikt nie śmiał się śmiać.

Wiktor nienawidził ślubów. Właśnie wrócił z przesadnie wystawnej ceremonii młodszego brata w Toskanii, gdzie miłość była paradowana jak trofeum, a goście wznosili toasty za „wieczność”, jakby była marką szampana.

Wkurzało go, że wszyscy pytali, kiedy przyjdzie jego kolej – jakby małżeństwo było obowiązkowym etapem życia, a on miał już zaległości. Jakby ślub czynił człowieka pełnym.

Przewracał oczami przez całą ceremonię i wrócił do domu z jeszcze większą niechęcią do wszystkiego, co przypominało zobowiązanie.

Gdy więc jego asystent, Tymoteusz, zażartował, że Wiktor nigdy się nie ustatkuje, bo „boi się prawdziwej bliskości”, ten warknął:

— Dobrze. Udowodnię, że to wszystko bzdura.

— Jak konkretnie? — spytał Tymoteusz.

— Ożenię się z pierwszą dziewczyną, która wejdzie przez te drzwi — oznajmił, wskazując na szklane drzwi sali konferencyjnej.

Po pomieszczeniu przebiegł szmer niedowierzania.

— Mówisz poważnie? — zapytała Natalia, szefowa marketingu.

— Śmiertelnie poważnie — odparł Wiktor. — Wejdzie, porozmawiamy, oświadczę się. To takie proste. Miłość to transakcja. Nic więcej. Podpiszę papiery, założę pierścionek, uśmiechnę się do kamer. Zobaczymy, jak długo to potrwa.

Wszyscy wpatrywali się w niego z mieszanką niedowierzania i zakłopotania. Ale Wiktor się nie ugiął. Mówił poważnie – a przynajmniej tak mu się wydawało.

Za drzwiami rozległy się kroki.

Ktoś szedł korytarzem. Zespół odwrócił się w stronę drzwi, czekając, kogo wybierze los – albo głupota.

Wtedy drzwi się otwarły.

I Wiktor zdrętwiał.

To nie była ta, której się spodziewał.

W zasadzie w ogóle nie powinna tam być.

Nie miała na sobie projektantów ani gładkiej marynarki. Nosiła dżinsy, szary t-shirt z wyblakłym logo księgarni i trzymała w rękach stertę źle doręczonej poczty.

Włosy miała związane w niedbały kucyk, zmierzwione przez letni upał, a oczy szeroko otwarte, gdy zatrzymała się zdezorientowana nagłą uwagą skupioną wyłącznie na niej.

— Chyba… pomyłkowo dostarczono to na to piętro — powiedziała, podnosząc przesyłki. — Jestem z…

— Kim jesteś? — przerwał jej Wiktor, wstając z krzesła.

Mrugnęła. — Jestem… Kinga. Kinga Kowalska. Pracuję w kawiarni na piątym piętrze.

Po sali przebiegł szept śmiechu, ale Wiktor się nie zaśmiał. Nawet nie mrugnął.

Jego serce, które dotąd biło wyłącznie dla efektywności, nagle przeskoczyło.

Bo było w niej coś. Coś zupełnie niepasującego do jego uporządkowanego świata kwartalnych celów i rocznych prognoz.

Powinien wyśmiać całą sytuację, uznać to za żart, ale jego własne słowa — „Ożenię się z pierwszą dziewczyną, która wejdzie przez te drzwi” — odbiły się echem jak wyzwanie rzucone przez sam wszechświat.

I po raz pierwszy od dawna nie wiedział, co powiedzieć.

Kinga, coraz bardziej zdezorientowana, uniosła brew. — To… jakaś specjalna narada?

— Tak — odparł Wiktor, odzyskując panowanie nad sobą. — Tak, specjalna. I właśnie stałaś się jej częścią.

W swoim gabinecie Wiktor ciągle odtwarzał tę scenę w głowie. Nie mógł przestać o niej myśleć — o tym, jak przechyliła głowę z ciekawością, o jej szczerości, o tym, że zupełnie nie wiedziała, kim on jest.

— Nie wierzę, że to robisz — powiedział Tymoteusz, wchodząc za nim.

— Powiedziałem, że to zrobię — odparł Wiktor.

— Ona jest baristką, Wiktorze.

— Jest kobietą. Tylko to się liczy, pamiętasz?

— Ale oniemiałeś. Zawahałeś się.

— Po prostu się jej nie spodziewałem, to wszystko.

— Więc naprawdę zamierzasz się jej oświadczyć?

Wiktor spojrzał przez okno na warszawskie wieżowce, jego twarz była nieczytelna. — Tak. Zamierzam.

I tak człowiek, który uważał miłość za żart, zaczął planować oświadczyny — obcej kobiecie, która przypadkiem przyniosła pocztę.

Nie wiedział jednak, że Kinga Kowalska nie była zwykłą baristką.

I na pewno nie miał pojęcia, co ukrywała.

Wiktor Szymański, technologiczny miliarder, w przypływie pewności siebie oświadczył, że ożeni się z pierwszą kobietą, która wejdzie do sali konferencyjnej. Gdy okazało się, że to Kinga Kowalska — cicha baristka z nieporęczną przesyłką — był zaskoczony. Ale dał słowo i zamierzał go dotrzymać. Tylko że nie wiedział jednego… Kinga Kowalska nie była tym, za którą się podawała.

Dwa dni później Wiktor stanął przed kawiarnią na piątym piętrze budynku, którego był właścicielem — miejsca, w którym nigdy wcześniej nie był. Gdy wszedł do środka, kilkunastu ciekawskich stażystów i pracowników rzuciło w jego stronę spojrzenia, jedni udając, że nie zauważają, inni szeptając za telefonami.

Za barem Kinga przecierała ekspres do kawy, z włosami spiętymi do tyłu, nucąc coś pod nosem.

Wiktor odkaszlnął.

Spojrzała w górę, zaskoczona. — A, to znowu pan.

— To znowu ja — odparł z uśmiechem.

— Wciąż próbuje pan zamienić tę naradę w telenowelę?

— Właściwie — powiedział, wyjmując z kieszeni małe aksamitne pudełeczko — przyszedłem zapytać— Przyjechałem, by cię zapytać, czy wyjdziesz za mnie, Kingo Kowalska, bo chociaż wszystko zaczęło się od zakładu, teraz wiem, że to najlepsza decyzja mojego życia.

Leave a Comment