— Gdzie schowałaś pieniądze? – krzyczał Lew, — Operacja ci nie pomoże! Nie wyzdrowiejesz! A mamie potrzebny odpoczynekLew wyciągnął z kieszeni zdjęcie i rzucił je na stół, a jego głos stał się nagle cichy i złowrogi: “To twoja ostatnia szansa.

Dziś stałam przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie, tak jakbym próbowała dostrzec w nim tę, którą byłam kiedyś. Ale zamiast pewnej siebie, promiennej kobiety w wieku trzydziestu dwóch lat, widziałam przed sobą tylko bladą, wyczerpaną marę. Skóra straciła dawny blask, stała się szara, jakby pozbawiona życia. Pod oczami głębokie cienie — nie tylko ślady zmęczenia, ale jakby odcisk ciężaru ostatnich miesięcy. Włosy, niegdyś lśniące i pełne życia, teraz leżały matowe, jakby również poddały się, straciły swą siłę. Nie poznawałam siebie. I nie chodziło tylko o chorobę — ta oczywiście odegrała swoją rolę, ale równie okrutnie wpłynęło na mnie życie, które toczyło się wokół diagnozy. Rak drugiego stopnia. Zaledwie trzy miesiące temu te dwa słowa diametralnie zmieniły moją rzeczywistość. Z przyszłości pełnej planów nagle przeszłam do rozmyślań o tym, czy w ogóle ta przyszłość nastąpi.

Ale cofnijmy się trochę w czasie. Pięć lat temu… wszystko było inne. Wierzyłam wtedy, że świat to pole możliwości rozpostarte u moich stóp. W rękach trzymałam czerwony dyplom z wydziału ekonomii i właśnie zaczynałam karierę jako młodsza analityczka w dziale marketingu firmy „GlobalTech” — jednego z gigantów biznesu. To nie było zwykłe miejsce pracy — to była moja pasja. Wkładałam serce w każdy projekt, pracowałam od rana do nocy, nie zważając na czas. I efekty nie kazały na siebie długo czekać. Moja przełożona, Elżbieta Kowalska, często mówiła:

„Katarzyno, masz niesamowity umysł analityczny. Jeśli będziesz tak sumienna, za kilka lat możesz kierować nie tylko działem, ale całym obszarem”.

Te słowa dawały mi siłę. Byłam gotowa na każde wyzwanie, gotowa iść naprzód, niezależnie od wszystkiego. Koledzy żartowali, nazywając mnie „żelazną damą”, ale ja tylko uśmiechałam się w odpowiedzi. Życie osobiste? Poczeka. Teraz liczy się kariera. Byłam pewna, że wszystko jest jeszcze przede mną. Ale, jak się okazało, los lubi płatać figle.

Właśnie wtedy, wśród spotkań biznesowych i prezentacji, poznałam Marcina. Najpierw była to zwykła impreza firmowa zorganizowana z okazji udanej kampanii reklamowej dla dużej sieci fast-foodów. Nie chciałam iść — wydawało mi się, że jestem zbyt zajęta, że mam jeszcze tyle pracy. Ale moja przyjaciółka Agnieszka dosłownie wyciągnęła mnie z biura, mówiąc, że potrzebuję przerwy.

Impreza odbywała się w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Warszawie. W sali panowała atmosfera święta: muzyka, śmiech, błysk kryształów i zapach przekąsek. Podeszłam do stołu z jedzeniem, by coś przekąsić, gdy nagle zderzyłam się z wysokim, przystojnym brunetem. Niezdarnie wylał na mnie sok pomarańczowy, zmieszał się i zaczął przepraszać. Uśmiechnęłam się, uspokajając go, i zaczęliśmy rozmawiać.

Okazało się, że nazywa się Marcin i pracuje jako menedżer w tym hotelu. Mieliśmy tyle wspólnego! Opowiadał o przygodach z gośćmi, o dziwnych i zabawnych sytuacjach, jakie zdarzają się w hotelowym życiu. Ja dzieliłam się historiami z biura — o kolegach, terminach, szalonych pomysłach działu kreatywnego. Śmialiśmy się, gawędziliśmy, a czas płynął niewiarygodnie szybko.

Przyznał, że zawsze marzył o pracy w dużej korporacji, takiej jak moja, ale po studiach trafił do hotelu i tak już zostało. Obiecałam pomóc, zaproponowałam przejrzenie ofert w „GlobalTech”. W odpowiedzi uśmiechnął się wdzięcznie i poprosił o mój numer telefonu.

Następnego dnia zadzwonił i zaprosił mnie na randkę. Zgodziłam się, choć zwykle byłam ostrożna i nie spieszyłam się związkami. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się w przytulnej kawiarence na Starówce. Byłam trochę zdenerwowana — dawno nie byłam na takich randkach — ale Marcin okazał się nadzwyczaj czarujący i uważny. Przy deserze z ciepłym uśmiechem wyznał:

„Wiesz, zwykle nie śpieszę się związkami, ale z tobą jakoś chce się łamać wszystkie zasady”.

Od tamtej pory nasz związek rozwijał się błyskawicznie. Już po miesiącu praktycznie mieszkaliśmy razem. Marcin coraz częściej zostawał u mnie, a ja nie protestowałam — było mi z nim dobrze. Mówił, że jestem wyjątkowa, że nigdy wcześniej nie spotkał takiej jak ja, i że ma niesamowite szczęście. Ja czułam to samo. Wydawało mi się, że znalazłam swoją drugą połówkę. Był troskliwy, uważny, zawsze słuchał, wspierał, doradzał. W jego obecności czułam się kochana, potrzebna, żywa.

Ale powoli zaczęły się pojawiać niepokojące sygnały. Zauważyłam, że Marcin zbyt często mówi o swojej matce — Alicji Nowak. Mógł zerwać się do niej w środku nocy, jeśli narzekała na złe samopoczucie lub samotność. Próbowałam delikatnie zasugerować, że może to poczekać do rana, ale odpowiadał:

„Mama jest tylko jedna, Kasiu. Nikogo poza mną nie ma. Muszę się o nią troszczyć.”

Starałam się nie przywiązywać do tego wagi, myśląc, że troska o rodziców to coś szlachetnego. Jednak z czasem sytuacja się pogarszała. Pół roku po poznaniu się Marcin oświadczył mi się. Stało się to nad morzem, o zachodzie słońca. Uklęknął, wyciągnął aksamitne pudełko, a moje serce zamarło. Nie spodziewałam się tego, ale bez wahania powiedziałam „tak”.

Ślub był skromny, ale wzruszający — tylko najbliżsi. Promieniałam w białej sukni, a Marcin patrzył na mnie z taką miłością, że czułam, jakbym mogła wzlecieć. Zamieszkaliśmy w moim mieszkaniu, a ja nadal pracowałam, awansując. Marcin pozostał na swoim stanowisku, ale był ze mnie dumny, wspierał mnie, mówił, że jestem jego mądrą dziewczyną. Lubiłam tworzyć domowe ciepło, dbać o męża, budować nasze życie.

Ale z każdym dniem cień Alicji Nowak stawał się coraz dłuższy. Dzwoniła do Marcina kilka razy dziennie, narzekała na zdrowie, domagała się uwagi. On rzucał wszystko i biegł do niej. Próbowałam wytłumaczyć, że nim manipuluje, ale nie chciał słuchać:

„Mama się o mnie martwi. Chce dla mnie dobrze. Ty jej po prostu nie rozumiesz.”

Z czasem jej żądania stawały się coraz bardziej absurdalne: drogie prezenty, nowe telefony, pomoc w remoncie. Marcin kupował jej wszystko, nawet jeśli sami potrzebowaliśmy tych pieniędzy.Na koniec zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie, by tracić je na ludzi, którzy nie potrafią docenić naszej miłości i poświęcenia.

Leave a Comment