Luty wiał mroźnym wiatrem nad starym cmentarzem na obrzeżach Olsztyna, przeganiając suche liście między pochylonymi krzyżami i skromnymi nagrobkami. Andrzej Kowalski szedł pewnym krokiem, otulony w ciepły czarny płaszcz, z rękami schowanymi w kieszeniach. Jego twarz wydawała się spokojna, prawie obojętna, choć w środku kotłowały się myśli.
Tak jak co roku, przyszedł tu, by spełprzyszedł tu, by wypełnić swój cichy rytuał – odwiedzić grób żony, Agnieszki, która odeszła pięć lat temu, pozostawiając w jego sercu pustkę, która teraz, gdy zobaczył drżącego chłopca wtulonego w nagrobek, zaczęła wypełniać się nowym, nieoczekiwanym uczuciem.